Bilety na: U Pana Boga za końcem świata / Islandzkie pejzaże dźwiękowe w NOSPR
Katowice, Plac Wojciecha Kilara 1
21.09.2025, g. 18:00 (niedziela)
cena - od 33,00 pln
Organizator: Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia...
Zakończenie sprzedaży online: 21.09.2025, g. 18:00
Wykonawcy
Nordic Affect
Halla Steinunn Stefánsdóttir – skrzypce barokowe
Marie Stockmarr Becker – altówka barokowa
Hanna Loftsdóttir – wiolonczela barokowa
Guðrún Óskarsdóttir – klawesyn
Program
María Huld Markan Sigfúsdóttir
Clockworking
Anna Thorvaldsdóttir
Shades of Silence
Hildur Guðnadóttir
Two Circles
Valgeir Sigurðsson
Raindamage
Anna Thorvaldsdóttir
Impressions
Hildur Guðnadóttir
Point of Departure
Úlfur Hansson
Þýð
Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy bóstwo Noc
Samowładną dzierży moc
I w gwieździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej –
Z sfer, co we mgłach się promienią,
Poza Czasem i Przestrzenią.
Opowieści o na poły mitycznym lądzie Thule – przez Edgara Allana Poego przywołanym w Krainie snu jako synonim onirycznych zaświatów – sięgają co najmniej IV wieku p.n.e. Greccy i rzymscy autorzy pisali o skutej lodem krainie na końcu świata, w której słońce niemal całkiem znika na wiele miesięcy. Większość współczesnych badaczy jest przekonana, że chodziło im o Islandię. Tę samą, która zajadała się całkiem niedawno Prince Polo i na którą można dziś z Polski dolecieć w cztery godziny.
Powszechna dziś fascynacja Islandią wynika chyba między innymi z paradoksalnego połączenia statusu pola tektonicznej bitwy kontynentów z urokiem prowincjonalnej osady, której mieszkańcom nie są nawet potrzebne nazwiska. Niewykluczone, że na tym samym zasadza się spektakularny sukces islandzkiej muzyki współczesnej. Z jednej strony przesyconej niezgłębioną tajemnicą, naznaczonej nieodpartą siłą odwiecznych sił natury, z drugiej zaś – niemal zawsze kameralnej, lirycznej, impresyjnej. Dla słuchacza to wyprawa w nieznane – niczym w przełomowych dziełach awangardy – i zarazem szansa na intymną kontemplację w cieple domowego kominka.
Ta dwuznaczność – obok geograficznej oraz politycznej bliskości Stanów Zjednoczonych – mogła zadecydować o hollywoodzkich sukcesach nieżyjącego już niestety Jóhanna Jóhannssona czy jednej z bohaterek katowickiego koncertu – Hildur Guðnadóttir. Rodzinny dramat w cieniu pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją (Nowy początek), samotni bohaterowie w ciszy stawiający czoła nuklearnej katastrofie (Czernobyl), origin story zbrodniczej psychozy w kostiumie kina superbohaterskiego (Joker) – wszystkie te opowieści rozbrzmiewają muzyką islandzką, która po trosze stała się powszechnym językiem dźwiękowym początków XXI wieku. Wystarczająco odkrywczym i enigmatycznym, by intrygować miłośników dźwiękowych eksperymentów, ale na tyle płynnym i naturalnym, by dało się w nim snuć wciągające i przystępne opowieści, nie tylko na srebrnym ekranie.
Bo czy naprawdę tak wiele dzieli podróżujące po całym świecie partytury Anny Þorvaldsdóttir, drugiej bohaterki islandzkiego wieczoru w NOSPR, i ścieżki dźwiękowe rozwijającej skrzydła w Fabryce Snów Hildur Guðnadóttir? Wszak obie kompozytorki dorastały w dokładnie tym samym, surowym i tajemniczym – naturalnym oraz muzycznym – krajobrazie. I choć Lydia Tár (najsłynniejsza dziś, choć nieistniejąca maestra) otwarcie gardzi tymi pierwszymi, to jednocześnie żyje, a nawet komponuje w rytmie i tonacji wyznaczanej przez te drugie. Tak czy siak, potwierdza, że nowa muzyka ma dziś zapach, smak i kolor Islandii.
Michał Mendyk
Nordic Affect
Halla Steinunn Stefánsdóttir – skrzypce barokowe
Marie Stockmarr Becker – altówka barokowa
Hanna Loftsdóttir – wiolonczela barokowa
Guðrún Óskarsdóttir – klawesyn
Program
María Huld Markan Sigfúsdóttir
Clockworking
Anna Thorvaldsdóttir
Shades of Silence
Hildur Guðnadóttir
Two Circles
Valgeir Sigurðsson
Raindamage
Anna Thorvaldsdóttir
Impressions
Hildur Guðnadóttir
Point of Departure
Úlfur Hansson
Þýð
Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy bóstwo Noc
Samowładną dzierży moc
I w gwieździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej –
Z sfer, co we mgłach się promienią,
Poza Czasem i Przestrzenią.
Opowieści o na poły mitycznym lądzie Thule – przez Edgara Allana Poego przywołanym w Krainie snu jako synonim onirycznych zaświatów – sięgają co najmniej IV wieku p.n.e. Greccy i rzymscy autorzy pisali o skutej lodem krainie na końcu świata, w której słońce niemal całkiem znika na wiele miesięcy. Większość współczesnych badaczy jest przekonana, że chodziło im o Islandię. Tę samą, która zajadała się całkiem niedawno Prince Polo i na którą można dziś z Polski dolecieć w cztery godziny.
Powszechna dziś fascynacja Islandią wynika chyba między innymi z paradoksalnego połączenia statusu pola tektonicznej bitwy kontynentów z urokiem prowincjonalnej osady, której mieszkańcom nie są nawet potrzebne nazwiska. Niewykluczone, że na tym samym zasadza się spektakularny sukces islandzkiej muzyki współczesnej. Z jednej strony przesyconej niezgłębioną tajemnicą, naznaczonej nieodpartą siłą odwiecznych sił natury, z drugiej zaś – niemal zawsze kameralnej, lirycznej, impresyjnej. Dla słuchacza to wyprawa w nieznane – niczym w przełomowych dziełach awangardy – i zarazem szansa na intymną kontemplację w cieple domowego kominka.
Ta dwuznaczność – obok geograficznej oraz politycznej bliskości Stanów Zjednoczonych – mogła zadecydować o hollywoodzkich sukcesach nieżyjącego już niestety Jóhanna Jóhannssona czy jednej z bohaterek katowickiego koncertu – Hildur Guðnadóttir. Rodzinny dramat w cieniu pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją (Nowy początek), samotni bohaterowie w ciszy stawiający czoła nuklearnej katastrofie (Czernobyl), origin story zbrodniczej psychozy w kostiumie kina superbohaterskiego (Joker) – wszystkie te opowieści rozbrzmiewają muzyką islandzką, która po trosze stała się powszechnym językiem dźwiękowym początków XXI wieku. Wystarczająco odkrywczym i enigmatycznym, by intrygować miłośników dźwiękowych eksperymentów, ale na tyle płynnym i naturalnym, by dało się w nim snuć wciągające i przystępne opowieści, nie tylko na srebrnym ekranie.
Bo czy naprawdę tak wiele dzieli podróżujące po całym świecie partytury Anny Þorvaldsdóttir, drugiej bohaterki islandzkiego wieczoru w NOSPR, i ścieżki dźwiękowe rozwijającej skrzydła w Fabryce Snów Hildur Guðnadóttir? Wszak obie kompozytorki dorastały w dokładnie tym samym, surowym i tajemniczym – naturalnym oraz muzycznym – krajobrazie. I choć Lydia Tár (najsłynniejsza dziś, choć nieistniejąca maestra) otwarcie gardzi tymi pierwszymi, to jednocześnie żyje, a nawet komponuje w rytmie i tonacji wyznaczanej przez te drugie. Tak czy siak, potwierdza, że nowa muzyka ma dziś zapach, smak i kolor Islandii.
Michał Mendyk